poniedziałek, 13 lutego 2012

O kucykach i reszcie rzeczywistości

Na początek trochę historii.

Dawno, dawno temu, w roku 2010, firma Hasbro postanowiła odświeżyć swoją markę zabawkowych kucyków, i żeby pomóc je sprzedać, zatrudniła panią Lauren Faust z poleceniem stworzenia kreskówki na podstawie zabawek, zapominając chyba, że pani Faust pracowała wcześniej ze swoim mężem nad takimi tytułami jak "Atomówki" (Powerpuff Girls) i "Dom dla zmyślonych przyjaciół pani Foster" (Foster's Home for Imaginary Friends), które, jak każdy fan animacji wie, nie były typowymi kolorowymi wymiotami (hehe, foreshadowing) jakimi nas karmiły stacje telewizyjne przed, i po Złotej Erze Cartoon Network.

Kreskówka "My Little Pony: Friendship is Magic" wyszła, i, no, okazała się dobra. I nie tylko dlatego że sprzedawała zabawki.

piątek, 10 lutego 2012

Takie życie

No i nici z moich planów pisania trzech postów tygodniowo. Tytuł bloga okazał się proroczy - nic ciekawego się od ostatniego posta nie wydarzyło, a nie chcę ludzi zanudzać moimi przemyśleniami na temat niemożliwości stworzenia czysto racjonalnej, reaktywnej, samoświadomej i samomodyfikującej się silnej sztucznej inteligencji, albo raportami na temat stanu moich jelit.

Planuję napisać w najbliższym czasie posta, żeby nie było że absolutnie nic nie piszę, ale post będzie najpewniej na temat serialu animowanego "My Little Pony: Friendship is Magic", więc uczulonych na antycynizm ostrzegam.

czwartek, 2 lutego 2012

"Przepraszam, czy panu jest zimno?"

Pytanie zrozumiałe. Stałem w brudnych butach, zepsutej kurtce, w jednej rękawiczce, nieodzianą ręką trzymając staroświecką chustkę do nosa przy pewnie bladej i licho wyglądającej twarzy, u dołu podkreślonej gęstą i nieutrzymaną brodą, a u góry zmechaconą wełnianą uszatką z przeceny (kupioną, dodam, godzinę wcześniej). Oparty o barierkę czekałem od paru minut na możliwość przejścia przez jezdnię na skróty, uparcie ignorując znajdujące się dwadzieścia metrów dalej przejście dla pieszych. Łatwo można by mnie więc uznać, domyślam się, jeśli nie za bezdomnego, to za kogoś z poważnymi problemami społecznymi albo alkoholowymi.

"Bo jeśli tak, to tam na Limanowskiego postawili taki kubeł do ogrzania się."

Pytanie było zadane przez dwóch dwunastolatków, o wiele ode mnie odważniejszych, gdyż chwilę po mojej podzięce za radę manewrowali między jadącymi samochodami i tramwajami na drugą stronę ulicy, podczas gdy ja poddany człapałem pod uspokajające światła przejścia dla pieszych.

No i faktycznie. Na wysepce na skrzyżowaniu Limanowskiego i Zachodniej stał solidny metalowy kosz z kilkunastoma kilogramami węgla palącymi się małym, ale uporczywym płomieniem, rozjaśniając lekko ulice i gromadząc niewielki tłumek gapiów i dzieci (próbujących się bawić, sugerując chyba jakiś atawistyczny pociąg ludzi do ognia, bo nie wiem co to za zabawa w piekącym mrozie grzebać patykiem w płonących kamieniach).

Czemu stał? Nie wiem. Tknęło zarząd któryś że w temperaturach które tylko w najbardziej naukowych skalach są dodatnie przydałoby się dać niektórym ludziom możliwość ogrzania się (... na środku ruchliwego skrzyżowania)? Może, choć pewnie prawdziwy powód jest dużo bardziej prozaiczny. Jak wiecie to mówcie.

To tyle.

O ja, Ghassan ma bloga

Mimo mojego dotychczasowego stosunkowo fatalistycznego podejścia do pisania blogów, ostatnio tknęła mnie potrzeba spisania moich myśli, a dzisiaj chęć spisania fragmentów mojego życia (o czym w późniejszej notce), które może jednak nie jest takie nieciekawe jak mi się wydaje. Zgodnie z wcześniej wspomnianym fatalizmem mam pewność że bloga tego nikt czytać nie będzie, ale gdyby się takimi pewnościami ludzie przejmowali to pewnie byłoby na świecie jakieś dziesięć razy mniej blogów.

Tak więc blog. Drogi czytelniku (urojony bądź nie), jestem Ghassan. Statystycznie rzecz biorąc znasz mnie, więc się na swój temat rozpisywać nie będę. W razie czego wiedz tylko, że nie jestem miłym w obyciu człowiekiem. Jeśli więc mój ton czy styl wydaje ci się krnąbrny, przemądrzały, pretensjonalny, albo ogólnie nieprzyjemny, odpuść sobie dalsze czytanie. Lepiej nie będzie.

Czemu dzisiaj? Nie wiem. Może mam ostatnio dość wyrzucania z siebie niemal wyłącznie odpadów (o czym w innej późniejszej notce). Może to połączenie licznych leków, gorączki i absurdalnych sytuacji. Czynników wiele, więc kto by tam wiedział. Blog jest. Postaram się pisać w nim, uwaga uwaga, minimum 3 razy w tygodniu. Ło cholera, ale mamy badassa, co? Najwyżej jak nic nie wymyślę ciekawego to napiszę co jadłem tego dnia. Przynajmniej ludzie ubaw będą mieli.

To tyle.