poniedziałek, 13 lutego 2012

O kucykach i reszcie rzeczywistości

Na początek trochę historii.

Dawno, dawno temu, w roku 2010, firma Hasbro postanowiła odświeżyć swoją markę zabawkowych kucyków, i żeby pomóc je sprzedać, zatrudniła panią Lauren Faust z poleceniem stworzenia kreskówki na podstawie zabawek, zapominając chyba, że pani Faust pracowała wcześniej ze swoim mężem nad takimi tytułami jak "Atomówki" (Powerpuff Girls) i "Dom dla zmyślonych przyjaciół pani Foster" (Foster's Home for Imaginary Friends), które, jak każdy fan animacji wie, nie były typowymi kolorowymi wymiotami (hehe, foreshadowing) jakimi nas karmiły stacje telewizyjne przed, i po Złotej Erze Cartoon Network.

Kreskówka "My Little Pony: Friendship is Magic" wyszła, i, no, okazała się dobra. I nie tylko dlatego że sprzedawała zabawki.

Dla dobra zdrowia psychicznego czytających, zacznę od tego, co w kreskówce może się ludziom nie podobać.

MLP:FIM jest kreskówką dla dziewczynek

Myślę, że nikt temu nie zaprzeczy. Została stworzona po to, żeby sprzedawać zabawki nie będące niczym więcej niż kawałkami plastiku w jaskrawych kolorach. Jej targetem są dwunastolatki, więc nie można jej winić za naiwność, czy błahość problemów.

Całkowity brak cynizmu

Żeby oglądać MLP trzeba być albo całkowicie pozbawionym cynizmu, albo potrafić wyłączyć ośrodek mózgu za niego odpowiedzialny. Niestety, znam niewiele osób które są w stanie to zrobić.

No dobrze, czemu w takim razie kreskówka jest popularna? Czemu podoba się setkom tysięcy ludzi kompletnie spoza targetu, w tym i mnie?

Postacie nie są jednowymiarowe

Wiele współczesnych kreskówek jest bogata w postacie które są niczym więcej jak jedną wyolbrzymioną cechą. W MLP jest odwrotnie. Postacie mają cechy pozytywne i negatywne (z których nie są leczone w pierwszym odcinku), mają poważne problemy i zmartwienia, i w większości wypadków nie masz im ochoty wydłubać oczu z powodu ich głupoty. Nie są stereotypami, a ich przygody przypominają ci troski z twojego dzieciństwa, a nie dzieciństwa jakiejś wyidealizowanej formy młodego człowieka, mimo, że główne postacie fabularnie są odpowiednikami dwudziestoparoletnich młodych kobiet.

Przygody nie są prymitywne

No dobrze, czasem są, ale w dużej ilości przypadków są równie bogate jak przygody bohaterów przeciętnego sitcomu. Jest ich szeroki wachlarz (od walki ze złowrogim przeciwnikiem, przez problemy wolnorynkowego kapitalizmu i wartość sceptycyzmu, po naukę skromności), i nie ograniczają się do problemów dojrzewających dziewczynek.

Humor dla każdego

Lauren Faust postanowiła stworzyć serial który mogłyby oglądać całe rodziny i udało jej się. Gdy twórcy serialu gdzieś w połowie pierwszego sezonu zdali sobie sprawę, że ich wypociny ogląda cała masa dorosłych facetów, też ich nie zawiedli. Kreskówka pełna jest wielopoziomowego humoru, zarówno dla targetu, jak i dla ludzi starszych. Nie ma powszechnego dla gatunku szaletowego humoru, aluzji do popkultury masowej, czy tego co uchodzi za humor w dzisiejszej ofercie Cartoon Network.

Character-driven

Co oznacza, że fabułę w dużej mierze napędzają interakcje między bohaterami, a nie zewnętrzne czynniki. Ta forma fabuły wymaga bogatych i interesujących postaci, więc jest powszechnie uważana za trudniejszą do zrobienia dobrze. I udaje się to zrobić lepiej w kreskówce o tęczowych kucykach, niż w sporej ilości współczesnych seriali, no kurde blade.

Śliczna animacja

Prawdziwa gratka dla fanów animacji. Nie są to oczywiście disneyowsko-pixarowe wyżyny, ale jak na serial animowany we Flashu jest i tak cudnie. Postacie są ekspresywne, lokacje pełne detali, a duża część humoru bierze się właśnie z zabaw animatorów.

Całkowity brak cynizmu

Zaleta i wada jednocześnie, choć dla mnie niemal wyłącznie zaleta. Serial ogląda się bez problemów. Nie wzbudza on prawie żadnych negatywnych emocji, więc można się przy nim kompletnie odprężyć, i na 20 minut zapomnieć o swoich problemach.

Społeczność

Jak wspomniałem wcześniej, serial przyciąga ogromną ilość dorosłych fanów. Powstają piosenki, rysunki, gry, fanfiki, teorie spiskowe, fanowskie wytłumaczenia, wszystkie na temat kucyków. Ludzie nastawieni są bardzo pozytywnie do serialu i do siebie nawzajem. Jedna z ekranowych kucyków, czule nazwana przez fanów "Derpy Hooves", z powodu swojego zeza będącego wynikiem błędu animacyjnego, została nawet wprowadzona do serialu jako oficjalna postać. Twórcy zdają sobie sprawę ze społeczności, i nawet jeśli nie rozumieją czemu istnieje, to się z niej cieszą, a społeczność odwdzięcza się oglądalnością serialu, i kupowanymi zabawkami.

Tak tak, panie i panowie, dorośli mężczyźni kupują plastikowe kucyki. I ja jestem, od dzisiaj, jednym z nich.

Pojechałem do naszej kochanej, łódzkiej Manufaktury. Do europejskich Happy Mealów zaczęto dodawać kucyki MLP, więc nie mogłem odmówić sobie możliwości kupienia mojej ulubionej Twilight Sparkle.

Pojechałem również spotkać się z przyjacielem którego dawno nie widziałem. Postanowiliśmy skorzystać z Festiwalu Pizzy w Pizza Hut, i napchać się za 22zł.

Ale najpierw po kucyka! Happy Meala kupiłem, i hamburgera oddałem kumplowi, bo on da radę, a ja z małym żołądkiem po chorobie i wcześniejszym obiedzie oszczędzałem się na pizzę.

Później do Almy, bo wizyta w Manu bez kupienia Dra Peppera to nie wizyta. Muszę przyznać, że trzymając w ręce Happy Meala i kupując słodycze, żel poślizgowy i coś co z daleka można uznać za puszki piwa, czułem się trochę niebezpiecznie. Na szczęście pani w kasie nie skojarzyła produktów tak pedofilsko jak ja.

No i nareszcie Pizza Hut, gdzie dzięki dokładkom i dolewkom można jeść i pić do zamknięcia! Mniej fajnie, że kumpel najwyraźniej uczulony był na któryś ze składników, i po jakichś ośmiu kawałkach większa ich część wylądowała z powrotem na stole, tyle że w postaci bardziej przeżutej i strawionej. No, na stole i na mnie.

Nie byłoby to wielkim problemem, gdyby nie "miły" kierownik zmiany, który wycisnął ze mnie sprzątnięcie całego bałaganu, podczas gdy kolega dochodził do siebie na zewnątrz. Pizza Hut nigdy nie była moim pierwszym wyborem jeśli chodzi o pizzerie, i po dzisiejszym dniu więcej tam raczej nie wrócę, Festiwal czy nie.

Kumplowi się nic nie stało, nic się nie zniszczyło, szybko wróciłem do domu, więc nie mogę narzekać. No, żeby nie było, ponarzekam trochę. Zabrudził mi kumpel moją Twilight Sparkle, do cholery jasnej no.

To tyle.

PS. Wiem, że za dużo informacji, ale: cały post był pisany w wannie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz