czwartek, 2 lutego 2012

"Przepraszam, czy panu jest zimno?"

Pytanie zrozumiałe. Stałem w brudnych butach, zepsutej kurtce, w jednej rękawiczce, nieodzianą ręką trzymając staroświecką chustkę do nosa przy pewnie bladej i licho wyglądającej twarzy, u dołu podkreślonej gęstą i nieutrzymaną brodą, a u góry zmechaconą wełnianą uszatką z przeceny (kupioną, dodam, godzinę wcześniej). Oparty o barierkę czekałem od paru minut na możliwość przejścia przez jezdnię na skróty, uparcie ignorując znajdujące się dwadzieścia metrów dalej przejście dla pieszych. Łatwo można by mnie więc uznać, domyślam się, jeśli nie za bezdomnego, to za kogoś z poważnymi problemami społecznymi albo alkoholowymi.

"Bo jeśli tak, to tam na Limanowskiego postawili taki kubeł do ogrzania się."

Pytanie było zadane przez dwóch dwunastolatków, o wiele ode mnie odważniejszych, gdyż chwilę po mojej podzięce za radę manewrowali między jadącymi samochodami i tramwajami na drugą stronę ulicy, podczas gdy ja poddany człapałem pod uspokajające światła przejścia dla pieszych.

No i faktycznie. Na wysepce na skrzyżowaniu Limanowskiego i Zachodniej stał solidny metalowy kosz z kilkunastoma kilogramami węgla palącymi się małym, ale uporczywym płomieniem, rozjaśniając lekko ulice i gromadząc niewielki tłumek gapiów i dzieci (próbujących się bawić, sugerując chyba jakiś atawistyczny pociąg ludzi do ognia, bo nie wiem co to za zabawa w piekącym mrozie grzebać patykiem w płonących kamieniach).

Czemu stał? Nie wiem. Tknęło zarząd któryś że w temperaturach które tylko w najbardziej naukowych skalach są dodatnie przydałoby się dać niektórym ludziom możliwość ogrzania się (... na środku ruchliwego skrzyżowania)? Może, choć pewnie prawdziwy powód jest dużo bardziej prozaiczny. Jak wiecie to mówcie.

To tyle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz