czwartek, 17 stycznia 2013

Opowiadanie - "Miara rzeczywistości" cz. 1

Krótkie opowiadanko, pisane jednym tchem, więc totalnie bez jakiejkolwiek korekty. Część pierwsza, i być może ostatnia, bo kto tam takie rzeczy wie. Jakby co, to zdaję sobie sprawę że jestem grafoman bez talentu. Ale nawet tacy chcą czasami coś napisać.

Dedykowane Gasparowi.


--------------

    Była późna noc. Między kolumnami dworca wiał delikatny, ale zimny wiatr, orzeźwiający nielicznych podróżnych, przypominając im, że nie czas jeszcze spać. Było cicho, ale była to cisza dużego miasta, cisza która mówiła, "tutaj może nic się nie dzieje, ale gdzieś tam, w oddali...".
    Siedziałem na ławce pod lampą słabo oświetlającą otoczenie. Miałem przez chwilę impuls zajrzeć jeszcze raz na rozkład jazdy pociągów wiszący na tablicy po mojej prawej, ale powstrzymałem się. Pociąg przyjedzie, kiedy przyjedzie, niezależnie od tego ile razy spojrzę na zegarek czy tablicę.
    Wstałem, aby rozprostować kości. Oprócz mnie na peronie stała jeszcze wysoka kobieta w płaszczu, trzymając za wyciągniętą rączkę walizkę podróżną na kółkach. Kobieta wyglądała dystyngowanie, jej bujne włosy odbijając lśniąco słabe światła dworca. Mimo mrozu nie miała na sobie nakrycia głowy.
    Poczułem ochotę podejść do niej, zagadać, ogrzać się wspólną rozmową. Nie. Jest za późno, ona zbyt piękna, a ja zbyt nieśmiały. Jeszcze uznałaby mnie za jakiegoś zboczeńca...
    Zacisnąłem pięść w bezsilności. Z takim podejściem to nigdy z żadną nie porozmawiasz, powiedziała cierpko jakaś część mnie.
    Rozległ się dźwięk dwóch wysokich dzwonków, po czym z głośnika wydobył się chrapliwy, zniekształcony głos oznajmiający, miałem nadzieję, niedługi przyjazd mojego pociągu. Dopiąłem wyżej zamek kurtki i usiadłem na ławce, wracając do czytania książki. Wiatr zaczął wiać silniej, utrudniając mi koncentrację.
    Po kilku minutach czytania tej samej strony w kółko, odniosłem wrażenie że ktoś na mnie patrzy. Podniosłem głowę; kobieta w płaszczu, nadal trzymając walizkę, spoglądała na mnie z delikatnym uśmiechem. Przez chwilę czułem się zagubiony, nie wiedząc co może to znaczyć. Uśmiechnąłem się w odpowiedzi.
    Lampa nade mną zamrugała i zgasła, zanurzając mnie w ciemności. Jedynym źródłem światła, miałem wrażenie, była teraz kobieta stojąca kilkanaście metrów dalej, jakby lampa umożliwiająca mi jej zobaczenie oświetlała tylko nią.
    Niski klakson w oddali. Przytłumione krawędzie i przesunięte w niebieskość kolory wróciły do rzeczywistości wokół mnie. Odwróciłem głowę w kierunku nadjeżdżającego pociągu. Wyglądało na to, że będzie wjeżdżał na ten peron, na ten tor. Wróciłem wzrokiem na kobietę. Patrzyła na pociąg, uśmiech na jej twarzy będąc teraz już tylko moim ciepłym wspomnieniem.

*****

    Ładując torbę do pociągu, rozejrzałem się jeszcze na prawo i lewo. Wyglądało na to, że ja i kobieta byliśmy jedynymi pasażerami na tej stacji. Ona szybkim, wyćwiczonym  ruchem umieściła walizkę w pociągu i znikła mi z oczu, wsiadając dwa wagony dalej.
    Na korytarzu mojego wagonu nie było nikogo. Pierwszy przedział był wolny, więc wrzuciłem torbę na półkę nad miejscem przy oknie, i klapnąłem na siedzenie. Za oknem migotały w oddali światła miasta które zostawiałem za sobą. Przeszedł mnie zimny dreszcz. Siedzenie w miejscu z jakiegoś powodu męczyło mnie psychicznie. Wstałem więc, i po chwili zdecydowałem że przejdę się do ubikacji.
    Wybierając dłuższą drogę odkryłem, że w moim wagonie jestem sam. Nie podobało mi się to za bardzo. Nie lubiłem być samemu w takim miejscu; czułem się jak nieproszony gość.
    Dotarłem do toalety w tym samym momencie gdy na zewnątrz rozległ się dźwięk gwizdka, i z łagodnym szarpnięciem pociąg ruszył. Wewnątrz śmierdziało, jak to w pociągowych toaletach. Zrobiłem co musiałem, bardziej z nudów niż potrzeby i umyłem ręce. Gdy złapałem za zamek by go otworzyć, usłyszałem czyjś głos po drugiej stronie drzwi. Zatrzymałem się na moment. Nie byłem w stanie rozróżnić słów ani płci mówiącego. Gdy głos ucichł, otworzyłem drzwi i wyszedłem na zewnątrz, rozglądając się. Nie zauważyłem nikogo.
    Wzdrygnąłem się lekko. Takich sytuacji tym bardziej nie lubiłem. Wiedziałem, że wytłumaczenie było proste, że ktoś przeszedł do wagonu obok, albo wszedł do przedziału tego, ale... Było późno i pusto, więc mój umysł wił mroczne scenariusze, nie świadomie, ale i tak przyprawiając o gęsią skórkę. Wracając do przedziału po przeciwnej stronie wagonu zaglądałem do każdego przedziału. Nadal pusto. Modliłem się, żeby nikt nie zdecydował się rozsiąść w moim.
    Na szczęście nie było mi dane dzielić przedział. Zasunąłem za sobą drzwi i zasłony, zgasiłem światło i rozłożyłem się na fotelach, z kurtką pod głową, planując przespać resztę drogi. Co jakiś czas światło z zewnątrz wpadało przez okno przesuwając smugę po reszcie przedziału. Wpatrywałem się w ruchy cieni przez pewien czas. Bezładne myśli burzące w głowie uniemożliwiały mi zamknięcie oczu, a co dopiero sen.
    Spojrzałem na zegarek. Za dziesięć pierwsza. Jęknąłem. Zmęczenie ciążyło mi na powiekach, ale mimo to nie mogłem zasnąć. Przewróciłem się na jeden bok, potem na drugi, po czym usiadłem. Byłem zbyt zdekoncentrowany żeby wrócić do książki. Nie byłem w stanie zasnąć. Nie było nawet z kim porozmawiać.
    Przesiedziałem jakiś czas zanurzony w płytkich, chaotycznych myślach, po czym spojrzałem na zegarek ponownie. Minęła niecała godzina. Nieźle, ale bolało mnie siedzenie, i nuda zaczęła szarpać mnie za umysł, domagając się jakieś stymulacji. Za oknem przelatywał monotonny krajobraz ledwo zarysowany bez księżyca na niebie, a konduktor nie odwiedził mnie jeszcze ani razu.
    Prychnąłem, i postanowiłem spróbować desperackiego aktu. Wyciągnąłem swoją torbę, i wychodząc na korytarz, ruszyłem do tyłu.
    W następnym wagonie było równie pusto jak w moim. Zaczynałem się zastanawiać, czy nie byłem przypadkiem jedynym pasażerem pociągu, za wyjątkiem kobiety, w kierunku której zmierzałem.
    Znalazłem ją w środkowym przedziale następnego wagonu. Siedziała w mocno przygaszonym świetle, i patrzyła za okno, z enigmatycznym wyrazem twarzy. Otworzyłem drzwi i uśmiechnąłem się przepraszająco.
    "Przepraszam najmocniej, wiem, że zabrzmi to głupio, ale byłem sam w wagonie, i czułem się naprawdę głupio, i do tego nudno... I się zastanawiałem czy nie przeszkadzałoby pani jakbym się dosiadł... Nie musimy nic mówić, po prostu głupio mi bez towarzystwa i...", wybełkotałem. Tak głupio nie było mi chyba nigdy w życiu. Miałem nadzieję że w kiepskim świetle nie widziała jak czerwony byłem na twarzy.
    Ona uśmiechnęła się ciepło.
    "Ależ nie ma problemu, proszę siadać," odparła łagodnym głosem.
    Podziękowałem nieśmiało i wsunąłem torbę na półkę. Usiadłem po przeciwnej stronie przedziału, nie chcąc jej przeszkadzać bardziej, niż to już, jak mi się wydawało, zrobiłem. Ona wróciła do wyglądania za okno.
    Natychmiast uderzył mnie jej zapach. Nie był to zapach jaki do tej pory kojarzyłem z kobietami, kwiatowy zapach produktów łazienkowych czy perfum. Jej był... naturalny. Atawistyczny. Pachniała tak, jak powinna pachnieć Kobieta, archetyp, a nie realny byt. Miałem ochotę wziąć ją w objęcia i wdychać głęboko, napawać się jej zapachem.
    Wyglądała równie naturalnie jak pachniała, jeśli można użyć takiego określenia. Jasnobrązowe włosy, piwne oczy, mały nos. Nigdy nie zwracałem uwagi na takie szczegóły w kobietach, wmawiając sobie że bardziej interesował mnie ich intelekt. Z nią było inaczej. Pociągałaby, rzekłbym, gdyby nie aura niedostępności. Jej wzrok, wpatrzony w nieokreślony punkt horyzontu za szybą, sprawiał wrażenie starego jak świat; czułem się przez niego jak dzieciak, wpatrzony w statuę mędrca, myśliciela, i jednocześnie bogini piękna.
    Opamiętałem się po chwili, i oderwałem od niej wzrok, nie chcąc wyjść na chama. Zrobiło mi się niewygodnie i zacząłem wiercić się w fotelu. Siedzenia były twarde, a oparcia umieszczone pod niefortunnym kątem, i trudno było mi na nich usiedzieć. Najchętniej bym się położył, ale nie miałem zamiaru robić tego przy niej. Zacząłem żałować decyzji przyjścia tutaj.
    Jakby słysząc moje myśli, ona odwróciła wzrok w moją stronę i uśmiechnęła się lekko.
    "Chłodno", powiedziała, nie wiadomo czy pytając, czy oznajmiając fakt.
    "Chłodno." odparłem nie wiedząc co innego powiedzieć. "Ale ja tam lubię chłód." dodałem po chwili.
    "Hm?", wymruczała, nadal z tym samym uśmiechem.
    "Na dworcach, znaczy się. I w pociągach też. Lubię podróżować w nocy."
    Nie odpowiedziała, uśmiechnęła się tylko trochę szerzej.
    "Jeśli mam być całkowicie szczery, nieszczególnie przepadam za ludźmi, zwłaszcza w tłumach. W nocy, na dworcach panuje pewien rodzaj ciszy, tak myślę, pewien rodzaj odosobnienia o które trudno gdzie indziej. I z jednej strony jest poczucie celowości, bo dokądś zmierzasz, a z drugiej strony niezależności, bo dzisiaj się pociągami jedzie z wyboru, a nie z konieczności."
    O czym ty bełkoczesz, powiedziałem sobie. Zawracasz głowę nieszczęsnej kobiecie bez powodu. Trzeba było zatrzymać się na "chłodno".
    Ale ona tylko patrzyła na mnie, ciągle i bez przerwy z tym uśmiechem, uśmiechem który, niezrozumiale dla mnie, dodawał mi jakiejś otuchy.
    "Jesteśmy sami w pociągu." oznajmiła po jakiejś minucie ciszy.
    "Na to wygląda." odparłem uśmiechając się.
    Jechaliśmy następne dwadzieścia minut bez słowa. Ona wypatrywała znowu nie wiadomo czego w ciemnej otchłani za oknem, ja myśląc o błahostkach, co jakiś czas spoglądając na nią.
    "Dziwne że jeszcze nikt biletów nie sprawdzał." spróbowałem. Nie zareagowała.
    Kolejne kilkanaście minut. Oczy mi zamykał nareszcie nadganiający mnie sen. Zaczynałem wątpić czy dobrze postąpiłem, przychodząc do jej przedziału. Zazwyczaj niełatwo zasypiałem, a teraz byłem w sytuacji w której głupio jest rozwalić się po prostu na siedzeniach.
    Zdjąłem kurtkę z wieszaka, składając ją w pół czyniąc z niej akceptowalną poduszkę, i podkładając sobie pod głowę.
    Kobieta wstała, i zdjęła walizkę z siedzenia obok siebie.
    "Idę do pierwszej klasy," oznajmiła bezceremonialnie.
    Wybałuszyłem na nią oczy z zaskoczenia. Kurtka-poduszka wypadła mi spod karku.
    "No... to do zobaczenia," zdołałem wyjąkać.
    Ona uniosła brew w moim kierunku.
    "Nie idziesz ze mną?" spytała, gładko przechodząc na "ty".
    "Ten... ja mam bilet tylko drugiej klasy," oznajmiłem żałośnie. Odpowiedziała zębatym uśmiechem.
    "Ja też. Jesteśmy sami w pociągu, kto ma je nam sprawdzić?"
    Nie wiedziałem co na to powiedzieć. Otworzyła drzwi przedziału i wyszła na korytarz, ciągnąc za sobą walizkę na kółkach. Byłem senny, i to była okazja pójść spać bez problemów ale...
    Ta część mnie, która o wiele za często jak na mój gust odpowiadała na pytania pytaniem "a dlaczego nie?", podjęła za mnie decyzję. Łapiąc za torbę, ruszyłem za kobietą w płaszczu.

*****

    Przeszliśmy przez trzy wagony pasażerskie i jeden ciemny restauracyjny, wszystkie tak samo puste, zanim dotarliśmy do wagonów klasy pierwszej. Jedynymi dźwiękami jakie nam towarzyszyły było równe stukanie kół pociągu o spawy szyn. Pamiętam, że ktoś mówił mi jakiś czas wcześniej, że ten odgłos wkrótce stanie się jedynie wspomnieniem; nowe technologie produkcji szyn umożliwią budowę torów bez najwyraźniej zbędnych przerw między kawałkami szyn. Nikt widocznie nie spytał o opinię ludzi jeżdżących pociągami; albo spytał, a spytani wyrazili obojętność.
    Kobieta idąca przede mną była ode mnie wyższa. Nie przeszkadzało mi to. Będąc mojego wzrostu, szybko przyzwyczajałeś się do tego, że większość ludzi była od ciebie wyższa. Jej wzrost nie był wspomagany przez niepraktyczne wysokie obcasy, których tak nienawidziłem. Miała na sobie wygodnie wyglądające wysokie buty z lekkim obcasem, podkreślające jej zgrabne nogi. Podobało mi się to. Lubiłem kobiety z praktycznym podejściem do garderoby; zawsze uważałem, że można zachować estetyczny aspekt ubrania, nie mordując przy tym pragmatycznego.
    Zatrzymała się.
    "Tutaj," oznajmiła, otwierając drzwi do przedziału w wagonie pierwszej klasy, równie pustego jak wszystkie do tej pory. Rozsiadła się na jednym z foteli, wyciągając nogi i opierając je na fotelu po przeciwnej stronie.
    Chciałem spytać się, co ma zamiar zrobić jak przyjdzie konduktor i zażąda jej biletu, ale niecharakterystycznie dla mnie bałem się bycia nazwanym tchórzem. Usiadłem więc niespokojnie na krawędzi fotela, nie opierając się, i popatrzyłem na nią raz jeszcze.
    Było w niej coś jednocześnie magnetycznego, jak i oddalonego; przyciągała urodą i charyzmą mowy ciała, ale wydawała się nie być częścią tego świata. Jakby to rzeczywistość miała ustępować jej miejsca, a nie vice versa.
    "Jesteśmy sami w pociągu?" spytałem po jakimś czasie, nie wiedząc jakiej odpowiedzi oczekuję.
    "Tak," odpowiedziała.
    "Dlaczego?"
    "Bo zabiłam pozostałych."
    No tak.
    "Czemu?" spytałem. Z jakiegoś powodu jej bezceremonialne przyznanie się do morderstwa nie wzruszyło mną. Wyglądała, jakby chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią.
    "Ja też nieszczególnie przepadam za ludźmi."
    "A ja?"
    "Co ty?"
    "Czemu ja jeszcze żyję?"
    Nie mówiła nic przez moment. Patrzyła za okno z nieokreślonym wyrazem twarzy.
    "Byłeś w ubikacji," oznajmiła jakby z urazem w głosie, ale też z nutką niepewności.
    "Ano byłem," stwierdziłem głupio.
    Rozmowa się na tym urwała. Nie wiedziałem, czy stroiła sobie żarty, czy mówiła całkowicie poważnie, i z jakiegoś powodu nieszczególnie mnie to obchodziło. Albo żartowała, i byłem całkowicie bezpieczny, albo nie, i byłem sam w pociągu z szalonym mordercą. Obie możliwości wydawały mi się równie realne, równie błahe, równie powszednie.
    Reguły rzeczywistości się zmieniły, zdałem sobie sprawę. Zasady wbudowane w codzienność, funkcjonujące nawet w nocy w niemal pustych pociągach, już nie obowiązywały. Krótką rozmową, krótkim spacerem z klasy drugiej do pierwszej, ona je obaliła, i na ich miejsce wstawiła swoje, i moim zadaniem teraz było odkryć, jakie one są.
    Nasze role, a przynajmniej ta moja, której uporczywie się trzymałem jeszcze do niedawna, zostały wyczyszczone; teraz tak naprawdę my, ja decydowałem o tym, co zdarzy się dalej. Wyzwalające, pomyślałem, i chciałem jej podziękować, ale nie była jeszcze na to pora. Najpierw najważniejsze.
    Wstałem, i zgasiłem przełącznikiem światło w przedziale. Odwróciła w moją stronę twarz, oświetloną teraz jedynie światłem z korytarza.
    "Idę spać," oznajmiłem, kładąc się na siedzeniach po swojej stronie przedziału, stopy kładąc obok jej wyciągniętych.
    Poklepałem kurtkę pod głową, przewróciłem się na bok, i zamknąłem oczy, oddając się w objęcia Morfeusza.
    "Miłych snów," usłyszałem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz